Tegoroczny weekend majowy postanowiłem spędzić w mieście, którego nigdy wcześniej nie odwiedzałem. Była to decyzja spontaniczna – dwa dni wcześniej zdecydowałem się na Wrocław, a dzień wcześniej sporządziłem sobie listę miejsc, które chciałbym odwiedzić. Zabytki, punkty widokowe, parki, kawiarnie i lodziarnie – wszystkie trafiły do mojego notesu, z którym nie rozstawałem się przez całą majówkę.
Po mieście poruszałem się przeważnie tramwajami. Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne zadbało o to, by każdy z pasażerów nie tylko wiedział, jaką ulgą dla miasta jest poruszanie się komunikacją miejską, ale też rozumiał motywy mniej zrozumiałych decyzji kierowców lub motorniczych.
Prawdziwą niespodzianką był dla mnie jednak pierwszy przejazd linią tramwajową nr 20. Nazwa mijanego przez nas przystanku ARKADY CAPITOL została… wyśpiewana.
– To eksperyment, którego jeszcze we Wrocławiu nie było. Jesteśmy ciekawi, jak nową formułę zapowiedzi przyjmą pasażerowie – mówi Agnieszka Korzeniowska, rzecznik prasowy MPK we Wrocławiu. – Czekamy na ich opinię. ~Nowy przystanek Arkady Capitol. Nazwę wyśpiewają nam w tramwaju
1 maja miasto pełne było ludzi, próbujących pobić Gitarowy Rekord Guinessa. Zwiedzanie wrocławskiego Rynku postanowiłem zatem odłożyć na później; korzystając z pięknej pogody, wspiąłem się na wieżę kościoła garnizonowego. 303 schodki później objąłem wzrokiem sporą część grodu nad Odrą.
Z Facebooka dowiedziałem się, że E., moja znajoma ze studiów, także spędza majówkę we Wrocławiu. Zdzwoniliśmy się zatem i jako miejsce spotkania ustaliliśmy Polish Lody na placu Bema. Lodziarnię tę miałem na liście najlepszych we Wrocławiu – z adnotacją o konieczności czekania w długiej kolejce. Kolejce tak długiej, że ma własnego fanpage’a.
Konkurencja oczywiście nie próżnuje: dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej, przy Wyspie Młyńskiej, zacumowana jest pewna barka…
E. pojawiła się w towarzystwie koleżanki M.; spacerując między Wyspami Młyńską, Bielarską, Słodową i Piasek rozmawialiśmy o naszych wrażeniach z pobytu w mieście (wszyscy byliśmy tu po raz pierwszy), ciesząc się piękną pogodą i swoim towarzystwem. Trasę spaceru wybieraliśmy spontanicznie: zakończyliśmy go przed pomnikiem Powodzianki.
Powodzianka – pomnik autorstwa wrocławskiego rzeźbiarza Stanisława Wysockiego, został odsłonięty w pierwszą rocznicę powodzi. Upamiętnia wysiłek wrocławian w walce z powodzią tysiąclecia w lipcu 1997.
Przedstawia kobietę dźwigającą książki i oddaje hołd wszystkim bezimiennym wolontariuszom, którzy przez wiele dziesiątków godzin zabezpieczali miasto, jego zabytki i dorobek przed katastrofalną falą powodziową – tak jak osoby ratujące przed zalaniem zasoby biblioteczne Uniwersytetu Wrocławskiego, zagrożone płynącą tuż obok rzeką. Wysiłek ten okazał się skuteczny – mimo niemałych szkód materialnych najcenniejsze zasoby miasta nie zostały stracone. ~Powodzianka
***
2 maja zacząłem dzień od wizyty na 49. piętrze Sky Tower – najwyższego punktu widokowego w Polsce. Przyszedłem dość wcześnie, by kupić przedostatni bilet na wejście o 10:30. Stojąca za mną zorganizowana grupa musiała zadowolić się wejściem o 14:30.
O wpół do jedenastej wraz z grupą czternastu osób wsiadłem do windy, którą błyskawicznie pokonaliśmy 200-metrową trasę w pionie. Po wyjściu przywitała nas łagodna muzyka. Rozeszliśmy się w lewo i w prawo, każde z nas szukając najlepszego miejsca do zrobienia zdjęcia. Dopiero potem miał przyjść czas na podziwianie widoków bez pośrednictwa aparatu.
Organizatorzy zadbali o nasze potrzeby. Na 49. piętrze czekały nas wygodne kanapy, automaty z napojami i przekąskami, a także duże czerwone naklejki, sugerujące optymalną odległość od szyb. Brakowało chyba tylko kijków do selfie.
Po kwadransie pobytu muzykę przerwał głos lektora, nakazujący powrót do windy i dziękujący za odwiedzenie Sky Tower.
Kolejnym miejscem, jakie chciałem dziś odwiedzić, był w szczególności Ogród Japoński. Dostanie się tam przedstawiało niejaką trudność. Ponieważ na terenie Parku Szczytnickiego organizowana była impreza plenerowa, najpierw należało przedrzeć się przez kolejno 1) stragany pamiątkowo-gastronomiczno-rozrywkowe, 2) tłumy ludzi posilających się strawą z rzeczonych straganów oraz 3) tłumy ludzi usiłujących kupić bilety na imprezę plenerową. Wreszcie odnalazłem koniec kolejki do Ogrodu i stwierdziłem z satysfakcją, że posuwa się wcale sprawnie.
W pewnym momencie wpadła mi w ucho rozmowa, toczona przez dwie stojące za mną osoby. Jedna z nich zacytowała kalambur, jaki wczoraj wymyśliłem w trakcie spaceru z E. i M. Odwróciłem się, nie dowierzając i stanąłem oko w oko z … E. i M.! One także wybierały się do Ogrodu. Nikt nie uwierzy, że nasze spotkanie było przypadkowe!, powiedziała E. i trudno było się z nią nie zgodzić. O podobnych zrządzeniach losu czyta się jedynie w książkach…
Ogród japoński, jak dowiedziałem się z folderu reklamowego, jest symbolem raju, miejsca umożliwiającego krótki odpoczynek od trudów i trosk dnia doczesnego.
Spacer kamiennymi ścieżkami ogrodu – TOBIISHI, pozwalającymi dotrzeć w różne jego miejsca, skłania do kontemplacji krajobrazu, medytacji i ma służyć oczyszczeniu umysłu.
Pobożne życzenia, pomyślałem sobie, mijając dosłownie co chwilę innych zwiedzających. Wodospad, kamienne latarnie, pawilon widokowy, grobla przez staw – wszędzie pełno turystów. Tylko pary biorącej udział w fotograficznej sesji ślubnej nikt na ich dróżce nie niepokoił. Ale za nimi wstawił się Władysław Jagiełło…
Opuściwszy Park Szczytnicki, postanowiliśmy zjeść coś słodkiego. Ponieważ dziewczęta miały coś do załatwienia na Placu Dominikańskim, skonsultowałem się z notesem (lista lodziarni!) i smartfonem (jak dojadę?). W ten sposób trafiliśmy do Balduno przy ul. Wita Stwosza 15. Lody były wyśmienite – moje ulubione smaki to rokokos i orzechowy (z kawałkami orzechów ziemnych!). Później, nie spiesząc się, weszliśmy na Mostek Czarownic vel Mostek Pokutnic – punkt widokowy na wieży katedry pw. św. Marii Magdaleny.
Kiedy E. i M. pożegnały się ze mną na Placu Dominikańskim, ja postanowiłem sobie jeszcze pozwiedzać Wrocław metodą, którą nieraz stosuję, spacerując po Warszawie:
- Zacznij od miejsca, które dobrze znasz.
- Zrób to, co bohater Małego, zagubionego robota Asimova – zgub się gdzieś.
***
Spora część Wrocławia została przeze mnie nieodkryta: chciałem jeszcze zwiedzić Halę Stulecia, przespacerować się pod Pergolą, przejechać się Polinką, poznać bliżej mieszkańców Afrykarium… Powiedziałem sobie jednak, że powinno coś zostać na moją kolejną wizytę w stolicy Dolnego Śląska. I kolejną. I może następną 🙂
Szanowny Panie Adamie,
myślę, że Wrocław się Panu spodobał? Warto jednak przyjechać w połowie maja – zieleń jest wielką wartością dodaną stolicy Dolnego Śląska, a właściwie Śląska.
Wrocław jest pięknym miastem. Byłem tam z rodziną kilka lat temu. Do ogrodu japońskiego niestety nie udało nam się wejść ale spróbujemy następnym razem.
Z punktu widzenia ojca muszę również stwierdzić że jest miastem „brudnym” w lipcu kiedy tam byliśmy na deptakach, chodnikach było pełno szkieł z rozbitych butelek. Trochę strach było puszczać dziecko aby pobiegało…:( No ale….może następnym razem będzie lepiej.
Pozdrawiam serdecznie