Drugi koniec epoki książek („Kroniki marsjańskie”)

Coffe Book session | http://www.freeimages.com/photo/451312

Chronologicznie jest to oczywiście koniec pierwszy, bo 451 stopni Fahrenheita to utwór z 1953, a Kroniki marsjańskie – z 1950. Ponieważ tu na blogu jestem u siebie, mam nadzieję, że wybaczycie mi te małe nagięcie czasoprzestrzeni 😉

W tej książce palenie książek nie jest głównym tematem: to tylko jeden z wielu epizodów alternatywnej rzeczywistości, w której rozwinięta cywilizacja Marsa, mimo wyrafinowanych prób oporu (polecam Kwiecień 2000. Trzecia Wyprawa), ulega najazdowi Ziemian. Motywacje nowych konkwistadorów są rozmaite, wśród przybyszów przeważają jednak ci, którzy chcieli uciec przed nieakceptowanym przez siebie ziemskim porządkiem. Jednym z nich jest pan Stendahl, miłośnik literatury, który buduje na Czerwonej Planecie replikę Domu Usherów… Podkreślenia i komentarze w nawiasach kwadratowych pochodzą ode mnie.

[Stendahl rozmawia z panem Bigelowem, który budował dla niego nowy Dom Usherów]

Jak mogłem oczekiwać, że będzie pan znał genialnego pana Poe? Zmarł on bardzo dawno temu, jeszcze przed Lincolnem. Wszystkie jego książki spłonęły w Wielkim Ogniu. To było trzydzieści lat temu, w 1975 roku.
– Ach – westchnął pan Bigelow ze zrozumieniem. -Jeden z tych!
– Owszem, jeden z tych, Bigelow. On i Lovecraft, Hawthorne i Ambrose Bierce, niezliczone opowieści pełne fantazji, koszmaru i grozy, a przy okazji historie o przyszłości – wszystko zostało spalone. Bezlitośnie. Uchwalono stosowne prawo. Och, wszystko zaczęło się od drobiazgów. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte były jak ziarnko, powodujące lawinę. Na początku kontroli poddano komiksy, potem powieści detektywistyczne i oczywiście filmy, pod takim czy innym kątem; do akcji włączały się kolejne grupki, kierujące się względami patriotycznymi, uprzedzeniami religijnymi, naciskiem związków… Zawsze znalazła się mniejszość, która bała się tego i owego, i ogromna większość, czująca strach przed ciemnością, przyszłością, własną historią, dniem dzisiejszym; ludzie bali się samych siebie i swoich własnych cieni.
– Rozumiem.
– Nawet słowo „polityka” budziło w nich lęk (w końcu, w bardziej reakcyjnych kręgach, stało się ono synonimem słowa „komunizm” i samo jego wypowiedzenie – tak przynajmniej słyszałem – mogło kogoś kosztować życie!) i tak stopniowo przykręcano śrubę, wbijano kolejne gwoździe, popychano w odpowiednim kierunku, aż wreszcie sztuka i literatura, rozciągane, splatane w warkocze, wyginane w węzły, szarpane na wszystkie strony, niczym wielka bryła gliny, przestały stawiać opór i straciły swój smak. Wówczas wyłączyły się kamery filmowe, światła w teatrach pogasły, spływająca z drukarni ogromna Niagara lektur zamieniła się w wąziutki niewinny strumień „czystych opowieści”. Powiadam panu, prawdziwie radykalna była to ucieczka.
– Naprawdę?
– O tak! Powiadali, że każdy musi stawić czoło rzeczywistości, temu, co dzieje się Tu i Teraz! Wszystko inne musi odejść. Piękne literackie kłamstwa i wybryki fantazji straciły rację bytu, toteż pewnego sobotniego ranka trzydzieści lat temu, w 1975 roku, ustawiono ich wszystkich pod ścianą biblioteki – świętego Mikołaja i Jeźdźca bez Głowy, Królewnę Śnieżkę, Rumpelstiltskina i Matkę Gąskę – och, jakiż podniósł się płacz! – i rozstrzelali ich, spalili zamki z papieru, księżniczki zaklęte w żaby i starych władców oraz ludzi, którzy żyli długo i szczęśliwie (bowiem, rzecz jasna, wszyscy wiedzieli, że nikt nie żyje długo i szczęśliwie!). „Dawno, dawno temu” przemieniło się w „nigdy więcej”. A potem na ruinach Szmaragdowego Grodu rozsypali popioły Upiornego Rykszarza; strzaskali na kawałki kości dobrej czarownicy Gladioli i Ozmy; Kolor z Przestworzy wepchnęli do spektroskopu, a Kubusia Dyniogłowego podali z bezami na balu biologów! Łodyga fasoli uschła, przysypana papierami, Śpiąca Królewna ocknęła się ze snu, przebudzona pocałunkiem naukowca tylko po to, by zemrzeć od śmiertelnej rany, zadanej przez jego strzykawkę. Zmusili też Alicję, by wypiła napój, po którym zmniejszyła się tak, że nie mogła już wykrzyknąć: „zdziwniej i zdziwniej”; jednym uderzeniem młota rozbili lustro, Czerwonego Króla i ostrygi.
Zacisnął pięści. Boże, jak szybko zaszła w nim przemiana! Jego twarz poczerwieniała, z trudem chwytał powietrze
Pan Bigelow był wyraźnie zaskoczony tym długo tłumionym wybuchem. Kilka razy mrugnął oczami, wreszcie rzekł:
– Przepraszam, ale nie mam pojęcia, o czym pan mówi. To dla mnie puste słowa. Z tego, co słyszałem, palenie przyniosło wiele dobrego.
– Wynoś się stąd! – krzyknął Stendahl. – Zrobiłeś już swoje, a teraz zostaw mnie, idioto!
Pan Bigelow wezwał swoich cieśli i odjechał. Stendahl został sam przed swoim domem.
– Słuchajcie – rzekł, zwracając się do niewidocznych rakiet. – Przybyłem na Marsa, aby uciec przed wami, ludzie o czystych umysłach! Ale was przybywa z każdym dniem, niczym much przy padlinie, toteż pokażę wam coś nowego. Zamierzam dać wam nauczkę za to, co zrobiliście na Ziemi z panem Poe (…)

[W domu Stendahla pojawia się pan Garrett, przedstawiciel „ludzi o czystych umysłach”]

(…) Jestem Garrett, kontroler Klimatów Moralnych.
– A zatem ludzie z Klimatów Moralnych dotarli w końcu na Marsa? Zastanawiałem się, kiedy się zjawicie.
– Przybyliśmy w zeszłym tygodniu. Wkrótce zaprowadzimy tu porządek. Będzie tak jak na Ziemi. (…) Do kolacji zjawią się tu ekipy burzycieli i podpalaczy. O północy to miejsce zostanie zrównane z ziemią. Panie Stendahl, osobiście uważam pana za głupca. Jak można wydawać na takie szaleństwo ciężko zarobione pieniądze? Coś takiego musiało pana kosztować trzy miliony dolarów…
– Cztery miliony. Ale ponieważ jako młody człowiek odziedziczyłem dwadzieścia pięć milionów, stać mnie na to, aby nimi szastać. Okropna szkoda jednak, że ledwie godzinę temu zakończyliśmy budowę, a już zjawia się tu pan ze swoimi burzycielami. Czy nie mógłby pan pozwolić mi nacieszyć się moją zabawką przez, powiedzmy, dwadzieścia cztery godziny?
– Zna pan prawo. Przestrzegamy go bardzo skrupulatnie. Nieważne, czy w grę wchodzą książki, czy domy. Nie wolno tworzyć niczego, co w jakikolwiek sposób sugerowałoby obecność duchów, wampirów, wróżek czy innych wytworów fantazji.
– Niedługo spalicie i Babbitta!
– Mieliśmy z panem wiele kłopotów, panie Stendahl. Wszystko jest w naszych aktach. Dwadzieścia lat temu, na Ziemi. Pan i pańska biblioteka.
– Owszem, ja i moja biblioteka. I paru innych mnie podobnych. Poe już dawno został zapomniany, a także Oz i inne fantastyczne istoty. Ja jednak miałem swą małą kolekcję. Nasza grupa obywateli przechowywała swoje biblioteki, póki nie przysłaliście do nas ludzi z pochodniami, którzy podarli moich pięćdziesiąt tysięcy książek i spalili je wszystkie, tak jak wcześniej przebiliście kołkiem serce święta duchów i uprzedziliście producentów filmowych, że jeśli już muszą coś kręcić, niech to będą kolejne wersje dzieł Ernesta Hemingwaya. Mój Boże, ile razy oglądałem Komu bije dzwon? Trzydzieści różnych adaptacji. Wszystkie bardzo realistyczne. Och, niech piekło pochłonie wasz realizm!

[Stendahl zaprasza do Domu Usherów ludzi z Klimatów Moralnych; w toku „zabawy” giną tak, jak ginęli bohaterowie utworów Edgara Poe]

Chwileczkę, pamiętam to – westchnął kontroler Klimatów Moralnych. – Ze starych zakazanych książek. Przedwczesny pogrzeb. I pozostałe. Studnia, wahadło, małpa i komin. Zabójstwo przy rue Morgue. Wszystko było w książce, którą spaliłem.

[Dla Garretta Stendahl zostawił los bohatera Beczułki Amontillado]

Garrett? – zawołał cicho Stendahl. Garrett umilkł. – Garrett, wiesz, dlaczego to zrobiłem? Ponieważ spaliłeś książki pana Poego, w ogóle ich nie czytając. Zadowoliłeś się opinią innych, że zasługują na stos. W przeciwnym razie wiedziałbyś, co planuję, kiedy tylko zeszliśmy tutaj. Ignorancja bywa niebezpieczna, panie Garrett.

Na dźwięk zegara, który wybił północ, ruch w siedmiu komnatach zamarł.
Pojawiła się Śmierć Szkarłatna.
Stendahl na moment przystanął w drzwiach, obserwując całą scenę, po czym wypadł z wielkiego domu i pobiegł na drugą stronę fosy, do miejsca, w którym czekał helikopter.
– Gotów, Pikes?
– Gotów.
– Teraz!
Z uśmiechem spojrzeli na wielki dom, który zaczął zapadać się pośrodku, jakby ziemia pod nim zatrzęsła się nagle. Stendahl, obserwując wspaniałą scenę, usłyszał Pikesa [wspólnika Stendahla] recytującego cicho:
Dostałem zawrotu głowy, gdym ujrzał, jak potężne mury rozpadły się na dwoje. Zahuczało coś przeciągle, zabrzmiało głucho jak odgłos tysiąca wodospadów – i głęboki spleśniały staw, u stóp mych tkwiący, posępny w milczeniu zawarł swe fale nad szczątkami Domu Usherów.
Helikopter uniósł się nad kipiącą topielą i odleciał na zachód.