Jadąc wczoraj do Warszawy obserwowałem, co się dzieje za oknem autobusu. Szybko zapadający zmierzch i mżący gdzieniegdzie deszcz nie nastrajał optymistycznie. Dla popsucia humoru wystarczyło tylko tyle. Pomyślałem sobie, jak niewiele wystarcza, by zepsuć człowiekowi humor, a jak wiele trzeba, by go zadowolić.
O refleksje tego typu łatwiej jesienią, kiedy pogoda skłania nas nie tylko do melancholii, ale i do rozmyślań. Nie będę oryginalny, pisząc o tym, ale nie chcę być. Nie o to tym razem chodzi.
Tytułowej ciemnej strony życia doświadczał, doświadcza i doświadczać będzie każdy z nas. Nie oznacza to jednak, że nie możemy starać się jej przezwyciężać w poszukiwaniu jasnej strony. Nie jesteśmy skazani na życie w cieniu.
A jeśli już przez kogoś jesteśmy skazani, to jedynie przez samych siebie. Za każdym razem, gdy narzekamy na coś, na co nie mamy wpływu, gdy narzekamy na coś, co możemy zmienić… a przede wszystkim wtedy, gdy jesteśmy pesymistami.
Pesymiści, gdy postawić im zarzuty podobne do powyższych, odpowiadają: Jesteśmy realistami. Znamy życie. Realistami? To dlaczego, gdy przychodzi najgorsze, okazuje się, że martwiliście się dwa razy: raz przed i raz w trakcie? Sami nakładacie sobie dodatkowy, niepotrzebny ciężar.
Życia też nie znacie: znacie jedynie jego ciemną stronę. To prawda, jest lepiej widoczna, ale to nie znaczy, że jest potężniejsza. Dobro nie jest tak krzykliwe, co nie znaczy, że nie jest potężniejsze.
Nie namawiam do skrajnego optymizmu: dobrą wydaje mi się postawa, o której niedawno przeczytałem w Reader’s Digest: Spodziewaj się najlepszego, ale bądź przygotowany na najgorsze. Bez zbytniej koncentracji na ostatniej części.
Tak. Bądźmy szczęśliwi 🙂
Im dłużej żyję, tym bardziej się z tego życia cieszę… Dużo można by o tym pisać, chyba nawet to zrobię za jakiś czas.